Masakra jakaś! Nie wiem jak to się stało, ale przez przypadek usunełam cały wpis!
Spróbuję to jakoś odtworzyć... 
W czasie gdy Panowie budowali naszego Gracjanka, my (oprócz zamawiania i dostarczania materiałów budowlanych) zajmowaliśmy się przyszłym ogrodem. Po wykopach pod fundament została OGROMNA góra ziemi, którą trzeba było oddzielić od perzu i porozwozić po działce. Tu ją jeszcze widać:

Tego nie wspominam za dobrze, ale dzięki uporowi męża (bo ja troszkę marudziłam) nasz działka wygląda tak:

Cóż, nie bedę ukrywać ale 'zabawa' w słońcu (pogoda nam dopisywała) i kurzu nie należała do przyjemnych. Z nas wszystkich tylko dzieci miały radochę ;) Z perspektywy czasu widzę, że trud się opłacił, bo na wiosnę możemy rozglądać się za drzewkami i już siać trawę, a nie zajmować się ziemią. Dzieki Zbyszek ;) (ale smaku kurzu w zębach nie zapomnę hehe) Czasem zdarzało się, że przyjeżdżaliśmy na budowę przed 7-8 rano a wracaliśmy około 23. . Najlepiej miały dzieci.. Całe umorusane z tej ziemi, na wpół śpiące kąpaliśmy a rano ledwo się chłopcy przebudzili to wołali – jedziemy na Grzybowice? I zaraz zrywali się na nogi ;) Dzieciom do szczęścia nie wiele potrzeba: o jedzenie martwić się nie muszą, byle wziąć zabawki do piachu i gitara gra! Dookoła są pola, więc spokojnie mieli gdzie buszować. A najlepszą atrakcją były maszyny budowlane – pompy, gruszki, koparki, ciężarówki, hds. A przejżdżka na koparce obowiązkowa!




I jeszcze jedno wspomnienie.. Nikt nam nie chciał wierzyć, ale spaliśmy na budowie ;) taakk, 2 razy, a co! hehe Pod koniec września było tak ciepło, że nie balismy się że zmarzniemy. Ja spałam w łóżku (przywiezionym wcześniej z działki rodziców) z dziećmi, a Zbyszek na polówce. Mieliśmy jeszcze 'kozę' do grzania ;) Normalnie można było mieszkać
Zostaliśmy na noc, bo rano przed 7 musielibyśmy przyjechać odebrać dostawę. Zbyszek pojechał tylko po szczoteczki do zębów i jakieś czyste ubrania.. A drugi raz to po pożegnalnym ognisku.. Z wiadomych powodów 
Tak z perspektywy czasu efekty widać było gołym okiem i to najbardziej cieszyło. .Na innych budowach ziemia była porozwalana, wszędzie pełno resztek gwoździ, desek, pustaków – a u nas nie. Przyznaję się, że każdy gwózdek sprzątałam, wokól domu nie ma ani jednego ;) Co tam że przez 2 dni chodziłam zgięta w pół :).. Jak panowie odjeżdżali na weeked do domu to zawsze braliśmy się za zamiatanie domu. Wszystkie wióry, gwoździe, resztki pustaków - nic nie zostawało. Jakby ktoś popatrzył z boku to by chyba nie uwierzył, że to budowa domu. A na zakończenie budowy udało nam się sprzedać blaszak i stemple. Gwoździe czekają do wiosny – zawsze to jakis grosz :)
Komentarze